MODA, STYL ŻYCIA
Black Friday: największe święto współczesnego konsumpcjonizmu?
25.11.2016 Michalina Murawska
Wdzięczność przede wszystkim
„Black Friday”, czyli „Czarny Piątek” jest pierwszym piątkiem po ulubionym święcie Amerykanów, czyli Dniu Dziękczynienia wypadającym zawsze w ostatni czwartek listopada. Zrelaksowani i najedzeni mieszkańcy Stanów nie tylko dziękują za dobro, jakie spotyka ich w życiu, ale też oficjalnie rozpoczynają zakupowe przygotowania do Bożego Narodzenie. Oczywiście, „Czarny Piątek” absolutnie nie jest dniem wolnym od pracy. Tradycja ta jednak na tyle zakorzeniła się już w amerykańskiej (a teraz już także światowej) rzeczywistości, że wielu pracodawców przymyka tego dnia oko na to, że ich pracownicy od wypełniania raportów wolą tego dnia dać ujście swoim zwierzęcym instynktom. Skąd więc w ogóle wziął się „Czarny Piątek” i jaka była jego geneza? Na te pytania nie ma jednoznacznej odpowiedzi, istnieją jednak cztery dominujące teorie wyjaśniające początki tego „święta”.
Od krachu po zysk
Według pierwszej teorii, początkowo „Czarny Piątek” nie miał nic wspólnego z zakupami, a terminu tego używano w kontekście fali zwolnień, jakie masowo wykorzystywali pracownicy chcący wziąć wolne po Święcie Dziękczynienia. Teoria, która pierwsza kładzie nacisk na konsumpcyjny i biznesowy kontekst tego dnia, sięga swoją analizą aż do 1869 roku, kiedy to z powodu spekulacji giełdowych ceny złota w Stanach Zjednoczonych osiągnęły rekordowe ceny (spadły wtedy ze 160 do 130 dolarów za uncję, co wywołało lawinę na rynku finansowym). Według jeszcze innych źródeł, które chyba najbardziej poruszają temat zakupów, termin „Czarny Piątek” po raz pierwszy został użyty przez media w 1981 roku. Ostatni piątek listopada miał być dniem, w którym sprzedawcy notowali satysfakcjonujące obroty (dobre wyniki sprzedaży sklepów zapisywało się zazwyczaj czarnym tuszem – jeśli więc rachunki sklepu były „czarne”, oznaczało to, że dobrze zarabiał). Ostatnia teoria związana jest z ruchem ulicznym i, jeśli spojrzy się na dantejskie sceny jakie dzieją się tego dnia na ulicach handlowych wielkich miast, ma jak najbardziej prawo bytu. Według niej, nazwa „Black Friday” wywodzi się z lat 60., a swoje początki miała w Philadelphii. Terminu tego mieli używać funkcjonariusze i kierowcy autobusów opisując dzień, w którym w okolicy sklepów masowo tłoczyli się ludzie i powstawały ogromne korki. Brzmi znajomo? No właśnie.
„Przecenione się nie liczy”
Pomimo tego, że „Czarny Piątek” wywodzi się z rynku amerykańskiego, dziś dotyka ogólnoświatowej gospodarki i, w mniejszym lub większym stopniu, większości międzynarodowych rynków. Większość marek i sklepów internetowych oferuje tego dnia 20- lub 30-procentowe przeceny swojego asortymentu, a konsumenci, ujawniając najdziksze zakamarki swojej natury, stoją w kolejce, aby nabyć tańsze o kilkadziesiąt procent ubrania czy elektronikę. Według dostępnych statystyk, w samych tylko Stanach, aż 249 milionów osób kupuje coś właśnie w „Czarny Piątek”. W sklepach jedna osoba wydaje średnio około 380 dolarów, co oznacza, że łącznie tego dnia wydawanych jest ok. 50 miliardów dolarów, czyli ponad 200 miliardów złotych. Dla porównania, roczne dochody uwzględnione w polskim budżecie na 2016 rok, osiągnąć miały pułap 313 miliardów złotych.
Z biznesowego punktu „Czarny Piątek” na pewno pobudza gospodarkę. To dzień oficjalnie rozpoczynający sezon świątecznych zakupów i często wykorzystywany jest jako ważny parametr do oszacowania wydatków przypadających na okres całego Bożego Narodzenia. Analitycy często postrzegają go także jako istotny wskaźnik skłonności do konsumpcji. „Black Friday” stwarza jednak także ogromne pole do badań socjologicznych i zachowań społecznych. Skuszeni wyprzedażami i upustami oferowanymi przez największe marki konsumenci nie tylko wykazują skłonności do nadmiernych wydatków (na które czasami wcale ich nie stać), ale przede wszystkim prezentują zachowania, w których upolowanie „przedmiotu marzeń” (często bowiem jest to ułuda wywołana marketingiem) jest strategiczną misją. Dantejskie sceny pod największymi domami towarowymi i na najbardziej znanych ulicach handlowych to tego dnia norma, podobnie jak całonocne kolejki lub nocowanie w namiotach rozstawionych pod witrynami sklepów. W 2012 roku na parkingu pod sklepem Walmart doszło nawet do strzelaniny, w której poszło o… miejsce parkingowe. Amerykański gigant ma zresztą „szczęście” do agresywnych klientów. W 2008 roku kobieta, która chciała kupić mocno przeceniony sprzęt elektroniczny, popryskała gazem pieprzowym innych klientów czekających w kolejce. Od 2006 roku w wyniku tego typu incydentów, podczas zakupów życie straciło aż siedmiu klientów amerykańskich sklepów, a 98 (!) zostało rannych.
Niektóre sklepy (w tym giganci tacy jak Asos, Topshop i H&M) już rozpoczęły sięgające nawet 50 procent wyprzedaże. Wiele innych także uraczy jutro swoich klientów przecenami, dlatego apelujemy nie tylko o bezpieczeństwo, ale przede wszystkim o rozwagę. Zostać zdeptanym za kupioną taniej parę butów albo 3 miesiące spłacać debet zaciągnięty na totalnie niepotrzebne torebki? Słabe.