„Gwiezdne wojny” to od prawie 40 lat kultowy element światowej popkultury. Nawiązania do bohaterów, fabuły, cytaty wyjęte z ust Hana Solo czy Dartha Vadera pojawiły i nadal pojawiają się wszędzie – w filmach fabularnych i kreskówkach, w programach rozrywkowych, a nawet w wypowiedziach polityków. Lego Star Wars, figurki, maskotki, przytulanki, tostery, lampy – miecze świetlne, nakładki na prysznice, budziki, kolekcje wybiegowe, t-shirty, torby, kubki, podstawki na jajka… Pomyślcie o czymkolwiek, co mogłoby mieć odniesienie do „Gwiezdnych wojen” i mogę was zapewnić, że taka rzecz już powstała, albo właśnie powstaje.
Trójka głównych bohaterów sagi – Han Solo, Księżniczka Leia Organa oraz Luke Skywalker.
Skąd ten szał? Dlaczego ogromna część świata (tak mi się wydaje, ale nie jestem obiektywna) zwariowała na punkcie „Gwiezdnych wojen” i dlaczego ten szał trwa od 25 maja 1977 roku, kiedy to do amerykańskich kin trafiła pierwsza (a w gruncie rzeczy czwarta) część sagi. Mój emocjonalny związek ewidentnie jakoś łączy się z tym faktem, bo urodziłam się 24 maja 1977 roku. Przypadek? Śmiem twierdzić, że „nie sądzę”. I uważam, że fascynacja milionów ludzi tym filmem nie opiera się jedynie na przyziemnym poszukiwaniu miłej i wciągającej rozrywki. Historia odwiecznej walki dobra ze złem jest tematem ponadczasowym, nawet, gdy dzieje się w odległej Galaktyce… Cienka granica, którą łatwo przekroczyć i droga wiodąca ku Ciemnej Strony Mocy łatwo dają się przyrównać do mitów, historii biblijnych, ale i wprost do historii świata, a Imperium Zła to równie dobrze Trzecia Rzesza, ZSSR czy wszelkie totalitaryzmy na całej Ziemi. I gdy 17 grudnia, tuż przed premierą siódmej części „Star Wars” czytałam wiele statusów „młodych, beztroskich i szalonych” szczycących się tym, że nigdy żadnej części sagi nie widzieli i nie zamierzają oglądać, zastanawiałam się, co wiedzą o świecie, o kulturze… Już dobrze, kończę. O „Gwiezdnych wojnach” można mówić poważnie, lub nie. Ale trzeba je zobaczyć. Kropka.
Tatuaż autorki tekstu, Ewy Kosz.
To teraz trochę od tej mniej poważnej strony. Mam totalnego hopla na punkcie „Gwiezdnych wojen”. Kolejne pudła klocków Lego z serii Star Wars, które kupuję mojemu synkowi, są chyba też częściowo dla mnie. Na placu zabaw, gdy mój syn biega z bandą chłopaków, wszyscy uzbrojeni w miecze świetlne, często jestem konsultantem w zawiłych problemach dziecięcych dyskusji – czy Boba Fett był synem Jango Fetta czy jego klonem… Poza tym mój tatuaż na nadgarstku – głowa Dartha Vadera – jest też w jakimś stopniu znakiem dla tych dzieciaków, że nie jestem drętwym dorosłym.
Więc jeśli znacie kogoś, kto jest fanem „Gwiezdnych wojen” to podpowiem wam, jak z takim delikwentem się obchodzić.
1. Żeby było jasne – lepiej nie mówić, że się żadnej części nie widziało. Fan może dostać zawału serca.
2. Prezenty związane z „Gwiezdnymi wojnami”? Oczywiście. Lodówka w kształcie droida R2D2 za, bagatela, 8264 dolary idealnie nada się do każdej kuchni. Można odkupić od obecnego właściciela miecz Luke’a Skywalkera, który go zdobył za 240 tysięcy dolarów. Model Sokoła Millenium Lego dla dorosłego mężczyzny (albo kobiety) – prawdziwy fan skoczy za wami w ogień. I nie jest tak kosztowny. Jeśli nasz budżet jest niski to nawet za równowartość 1 dolara kupimy figurkę szturmowca.
3. Twój facet lubi „Gwiezdne wojny” – upiecz mu babeczki i ozdób je motywami z GW. A whisky podawaj tylko z kostkami lodu w kształcie R2D2.
4. Jeśli twoja dziewczyna jest fanką GW i dodatkowo kocha modę – sprawa jest prosta. Spróbuj zdobyć dla niej sukienkę z jesiennej kolekcji Rodarte 2014, w której pojawiły się nadruki z GW. Luke lub Yoda na sukience? Dziewczyna oszaleje. Ostatecznie może być też bluza z napisem Star Wars, którą znajdziecie niemal w każdej sieciówce w tym sezonie.
5. Chewbacca to nie wielka małpa. To pilot – musicie o tym pamiętać.
6. Twój chłopak, mąż, syn, żona, dziewczyna czy córka oglądają po raz 137 „Gwiezdne wojny” w telewizorze, bo akurat je powtarzają? Nie próbuj dyskutować czy przejąć pilota do tv, by zmienić kanał. Może dojść do rękoczynów.
Mistrz Yoda
Jeśli więc jeszcze nie widzieliście siódmej części „Przebudzenie mocy” to mogę wam powiedzieć jedno – warto zobaczyć ten film. I wszystkie poprzednie części. Ale wy oczywiście oglądaliście każdą z nich. I nie muszę was namawiać do wybrania się do kina.