W ramach naszego cyklu „Przypominamy” powracamy do wywiadów i artykułów z poprzednich numerów Fashion Magazine. Dzisiaj zapraszamy do lektury wywiadu z Julią Wieniawą.
Fashion Magazine nr. 66
Tytan pracy ze szczelnie wypełnionym kalendarzem na wiele miesięcy do przodu, a do tego wulkan energii i mistrzyni zdrowego trybu życia. JULIA WIENIAWA opowiada o blaskach i cieniach popularności, chorobie, która narzuca godne pozazdroszczenia nawyki i zawodowych marzeniach.
Właśnie wróciłaś z sesji dla Fashion Magazine, 180 km poza Warszawą. Musisz być wykończona. Da się w ogóle lubić pozowanie?
Oczywiście, że to lubię, ale to też kilkanaście godzin ciężkiej pracy. I nie wystarczy się uśmiechać i ładnie wyglądać. Tym bardziej jeśli wszystko odbywa się w warunkach polowych. Było gorąco, byliśmy nad „lazurowym” jeziorem, tyle że piasek był z wapnia i się zapadał, więc nie można było stanąć blisko wody (śmiech). Ale udało się. Plan, czy to sesji, czy filmu, to moja codzienność i praca. Muszę sobie z tym radzić.
A czego nauczyła Cię praca na planie?
Współpracy! Mam taki zwyczaj, przynajmniej staram się zawsze to zrobić, że kiedy docieram na nowy plan, witam się ze wszystkimi. Bo wszyscy są na planie ważni. To kwestia szacunku do innych. Lepiej się wtedy pracuje. Oczywiście mam to szczęście, że malują mnie i czeszą od lat najlepsi w Polsce. Więc udało mi się podpatrzeć wiele trików. I sama też mogę się nieźle umalować.
Malujesz się na co dzień?
Niespecjalnie. W pracy moja twarz jest obciążona makijażem, staram się od niego odpocząć w moim wolnym czasie. Ważniejsze są dla mnie rytuały pielęgnacyjne. Regularnie używam kremów, nakładam maseczki, co kilka dni robię piling, odwiedzam kosmetyczkę. Ale wiem, że gładka, świetlista cera to w moim przypadku także kwestia diety.
Jak radzisz sobie z oznakami zmęczenia, kiedy bardzo dużo pracujesz?
Mam swoje triki. Tym bardziej że zdarza się, że z planu wracam do domu po 22, kładę się o 1, a wstaję przed 6. Mam kamienny roller, który trzymam w lodówce. Masuję nim twarz i dzięki temu pozbywam się opuchlizny. Poranek zaczynam od picia ciepłej wody z cytryną. Nie piję kawy, za to matchę, która daje mi energię na cały dzień. Ale mimo wszystko najważniejszym trikiem urodowym jest sen.
Przestrzegasz dość restrykcyjnej diety także z powodu Hashimoto. To choroba bardzo wielu kobiet. Wiele z nich nie jest jej świadomych. Jak się dowiedziałaś, że chorujesz?
Jakieś dwa lata temu miałam okres chronicznego zmęczenia. Byłam smutna, nie miałam ochoty wychodzić z domu. Myślałam, że to z powodu nadmiaru pracy. Ale kiedy miałam mniej obowiązków, było tak samo. Wtedy zdecydowałam się zrobić ogólne badania, pierwsze od dłuższego czasu. Okazało się, że mam niedoczynność tarczycy. Trafiłam do endokrynologa i dietetyka. Zrobiłam również badania na nietolerancje i alergie pokarmowe. Od tamtej pory unikam glutenu i laktozy, co jest też w moim przypadku kluczem do utrzymania sylwetki.
Ale nie jesteś po prostu szczupłą dziewczyną – tylko wysportowaną. Co robisz?
Sporo ćwiczę z trenerką. To ćwiczenia oparte na pracy z ciężarem własnego ciała i grawitacji. Oprócz tego praktykuję jogę, która jest dla mnie czymś więcej niż sportem. To styl życia. Częścią praktyki jest medytacja. Mojemu ciału joga daje siłę i gibkość, ale też otwiera umysł i wycisza, co jest tak potrzebne w dzisiejszym szybkim świecie. Od lat jeżdżę też konno raz w tygodniu. To daje kontakt z naturą i okazję do przebywania na świeżym powietrzu przez cały rok. To najlepsza forma relaksu.
Swoje treningi pokazujesz często na Instagramie, na którym naprawdę rządzisz – masz ponad 1,2 miliona obserwujących na zweryfikowanym koncie. To imponujący wynik. Co jeszcze pokazujesz na koncie, a co nigdy tam nie trafi?
Instagram to dla mnie miejsce do pokazywania przede wszystkim pracy i hobby. Mam z tyłu głowy, że wielu młodych ludzi się na mnie wzoruje, więc podchodzę odpowiedzialnie do tego, co pokazuję. Staram się nie być internetową ekshibicjonistką i prywatność zachowuję dla siebie. Tym bardziej że wszystko zostałoby zaraz przetrawione przez portale plotkarskie w najdziwniejszy możliwy sposób.
Masz kogoś, kto pomaga Ci w prowadzeniu konta?
Wszyscy myślą, że tak! I że pewnie zatrudniam jakąś agencję PR. Otóż nie. Zajmuje się tym sama. Nigdy nie oddałabym tego w cudze ręce. Mama faktycznie ogarnia papierologię. Ja sama jestem odpowiedzialna za swój wizerunek i sama wymyślam posty i zdjęcia.
Instagram to konkretna praca i kontrakty. Jak do tego podchodzisz?
Staram się być autentyczna, pokazywać to, co jest zgodne ze mną. Kosmetyki marek, z którymi pracowałam, mam też we własnej łazience. Niedawno miałam bardzo intratną propozycję współpracy z siecią fast foodów, ale odmówiłam, bo kłóciłoby się to z moim zdrowym trybem życia. A nie lubię hipokryzji.
Sięgasz czasem po junk food?
Jasne, że się zdarza, ale maksymalnie raz w miesiącu. Tylko że w moim przypadku junk food to po prostu dobre pieczywo z oliwą czy pizza. I to wtedy, jeśli nie pracuję następnego dnia. Bo niestety gluten od razu odchorowuję.
Czy zdecydowałabyś się przytyć do roli 15 kilogramów?
Jeżeli produkcja byłaby tego warta, to na pewno, choć byłoby to dla mnie trudne. Ale na pewno role, które wymagają dużej transformacji albo nowych umiejętności są wielkim wyzwaniem i szkołą dla każdego aktora. Czekam na takie role. Jest to możliwość pokazania się od zuopełnie nowej strony.
A sceny rozbierane?
Często powtarzam, że dla dobrej roli mogłabym nawet zgolić głowę. Ale tylko w momencie, jeśli miałoby to jakiś artystyczny sens. Nie chciałabym się rozebrać po to, by szokować czy przyciągnąć widzów.
Masz jakieś repertuarowe marzenie?
Tak, a nawet trzy główne. Chciałabym zagrać w wojennym filmie kostiumowym. Namiastką tego była rola w spektaklu „Dołęga-Mostowicz. Kiedy zamykam oczy” w Teatrze Telewizji, gdzie wystąpiłam u boku Wojciecha Mecwaldowskiego. Drugie marzenie to film, którego akcja dzieje się w kosmosie – żeby poczuć coś niezwykłego, czego nie doświadczamy na co dzień. Przywilejem mojego zawodu jest to, że można przeżyć rzeczy nieosiągalne dla normalnego człowieka. A trzeci to musical, coś w stylu polskiego „Dirty Dancing”. Byłoby wspaniale nauczyć się do tej roli profesjonalnie tańczyć.
Teraz czekają Cię jakieś poważne wyzwania na planie?
Przed sobą mam bardzo pracowite lato, bo specyfiką zawodu aktora jest bycie na planie, kiedy wszyscy są na wakacjach. „Rodzinka.pl” – nagrywamy kolejne odcinki. Przed sobą mam też plan serialu „Zawsze warto”, gdzie gram z Weroniką Rosati i Katarzyną Zielińską. Pierwszy sezon będzie można zobaczyć w Polsacie już we wrześniu. W sierpniu wchodzę na plan filmu z gatunku, którego w Polsce dawno nie kręcono. Szczegółów jeszcze nie mogę zdradzić, ale pojawię się w tej produkcji w roli głównej. Razem z Piotrem Adamczykiem i hiszpańskim aktorem Enrique Arce, znanym z popularnego na Netflixie serialu „Dom z papieru”, kończymy film w reżyserii Patryka Vegi „Small world”.
A potem wakacje? Masz ochotę spędzać je w Polsce? Wyobrażam sobie, że na tym poziomie rozpoznawalności może to być trudne?
Uwielbiam lato w Polsce, ale wolę wyjechać, bo za granicą jestem całkowicie anonimowa. Nawet do zamkniętego ośrodka na Mazurach, gdzie odpoczywałam z moim chłopakiem, przedarł się paparazzi.
Co jest najbardziej męczące w byciu obiektem zainteresowania paparazzich?
Nie chodzi tylko o paparazzich. Problem polega na tym, że z jakiegokolwiek zdjęcia lub mojej wypowiedzi mogą „pączkować” nowe tematy i nagle pojawia się mnóstwo artykułów na mój temat. Oczywiście ważne jest, że pisze się o mnie. Nie mogę powiedzieć, że to złe, ale często to informacje niemające wiele wspólnego z rzeczywistością. Najbardziej obrzydliwe jest chyba szczucie znanych osób na siebie nawzajem, poprzez konkretne publikacje. Nie twierdzę, że wszyscy w show-biznesie przyjaźnią się ze wszystkimi. Ale konflikty są sztucznie kreowane przez portale plotkarskie.
A twoje przyjaźnie to świat pracy? Czy to kontakty z dawnych lat?
Moje trzy najbliższe przyjaciółki nie są związane z show-biznesem. I dobrze. Potrafią sprowadzić mnie na ziemię i są ze mną szczere. To ważne, bo mam wrażenie, że ludzie, których teraz poznaję, często nie są ze mną szczerzy i nie mówią tego, co myślą.
Męczy Cię popularność na ulicy? Czy dużo ludzi podchodzi i prosi o zdjęcia?
Jeszcze rok temu było łatwiej. Teraz widzę więcej spojrzeń, słyszę moje nazwisko. I mnóstwo próśb o wspólne zdjęcie.
Nie masz czasem ochoty warknąć?
Jasne, że czasem jestem tym zmęczona. Ale potrafię sobie wyobrazić, że dla kogoś to jest radość. To też część mojej pracy i prawie nigdy nie odmawiam. Bardziej niż mnie przeszkadza to moim znajomym, którzy notorycznie muszą cierpliwie na mnie czekać.
A z kim zrobiłaby sobie zdjęcie Julia Wieniawa?
Spontanicznie powiedziałabym, że z Seleną Gomez. Ale o wiele bardziej wartościowe jest dla mnie poznawanie takich ludzi, a nie po prostu wspólne pozowanie. Byłam na festiwalu filmowym w Cannes i mijałam mnóstwo znanych osób. Nie przyszło mi do głowy, by prosić ich o zdjęcia. Rozmawiałam za to dłużej z Amber Heard, którą bardzo lubię i uczestniczyłam w kameralnym spotkaniu z Julianne Moore, zorganizowanym dla gości festiwalu.
Pamiętam twoje zdjęcia z Cannes. Świetnie wyglądałaś. Jaki jest twój styl? Więcej w nim luksusu czy sieciówek?
Lubię kreatywne połączenia. Sięgam po luksusowe dodatki i mam ich trochę w swojej szafie. To moje nagrody ode mnie dla siebie samej, które funduję sobie, kiedy kończę większy projekt – tak było w przypadku mojej ulubionej torby Diora – tzw. „siodła”, czy torby Louis Vuitton. Myślę, że nie sztuką jest ubrać się od stóp do głów, wydając fortunę. Dlatego mieszam luksus z sieciówkami. I dodaję vintage. Mam ukochaną oversizową kurtkę z second handu, ale też liczącą przeszło dwadzieścia lat torbę Prady z mojego ulubionego źródła vintage, czyli szafy mojej mamy.
Ile wspólnego z twoją szafą ma kolekcja, którą zaprojektowałaś dla NA-KD?
Zależało mi, żeby te ubrania pasowały do mnie. To przede wszystkim dość uniwersalne rzeczy w stonowanych kolorach – czarne, białe, dżinsowe, z drobnymi kolorowymi akcentami. Na co dzień inspiruje się stylem Kendal Jenner i Gigi Hadid. Lubię taką nonszalancką elegancję.
Jakie są Twoje ulubione rzeczy z tej kolekcji?
Dżinsowa kurtka i spodenki. Noszę je jako zestaw. Nie rozstaje się też z topami na ramiączkach typu spaghetti. Pasują do wszystkiego.
Dochodzi północ, łatwo zasypiasz po całym dniu wrażeń?
Nie, ponieważ pracując cały dzień na najwyższych obrotach, ciężko jest się wyciszyć. Dlatego mam swój rytuał – palę palo santo, co oczyszcza energię w pokoju i daje piękny zapach. Dobranoc.
Stylizacje: Paweł Kędzierski/Art Faces
Asystent fotografa: Damian Maleszewski
Makijaż: Patrycja Dobrzeniecka (kosmetykami Marc Jacobs)
Fryzury: Kamil Pecka