Silna. Niezwykle. Projektująca życie po swojemu. Zawsze. Antonina Kondrat. Przez lata nieco tajemnicza, postrzegana jako córka Grzegorza Turnaua i żona Marka Kondrata, dziś wychodzi na pierwszy plan. Prawdziwie. Bo tylko to ją interesuje. I przecież tylko wtedy ma sens. W rozmowie i w życiu. Z bohaterką wywiadu rozmawiał Mateusz Szymkowiak.
Kraków. Piątek rozpoczynający długi majowy weekend. Pierwszy dzień z tych, podczas których słońce przechodzi samo siebie. Spotykamy się na Kazimierzu w winiarni BARaWINO, którą Antonina prowadzi razem z mężem. Gdy wchodzę, akurat żegna się z tatą. Od razu widać, że mają ze sobą świetną relację. Siadamy i zaczynamy rozmawiać. Początkowo pijąc wodę i kawę, z czasem – zważywszy na miejsce i termin spotkania – wino. Czuję, że to będzie fascynująca rozmowa, bo właśnie taka wydaje się być jej bohaterka.
Jaki jest Twój Kraków?
Do Krakowa wspaniale się wraca. Ale żeby do niego wracać, to trze- ba z niego wyjeżdżać. Staram się ten balans wyjazdów i powrotów utrzymywać. Bo jak się tu trochę za długo posiedzi, to bywa duszno. Ale zdecydowanie to jest moje miejsce na świecie.
Jak zapamiętałaś Kraków z dzieciństwa? Przeczytałem ostatnio, że adresy, pod którymi dorastamy i żyjemy, mają na nas ogromny wpływ. Ulica Bracka miała na ciebie duży wpływ?
Ma do dziś. To dla mnie synonim domu rodzinnego, choć rodzice od dawna mieszkają pod Krakowem, ale – co bardzo mnie cieszy – wracają też na Bracką.
Jakie emocje się w tobie budzą, kiedy tamtędy przechodzisz?
Najlepsze. Czuję, że stąd jestem.
Jaką byłaś dziewczynką?
Ja byłam chłopcem (śmiech). Zdecydowanie. Miałam krótkie włosy, kategorycznie nie pozwalałam ubierać się w sukienki. Lubiłam łobuzerskie zabawy, sport, rower, piłkę, łażenie po drzewach.
A lubiłaś wtedy swoje imię?
Dzisiaj bardzo je lubię, ale wtedy nie, w szkole nie było żadnej innej Antosi, więc, sam rozumiesz, trochę głupio… Za to dzisiaj, gdy idę z moją córeczką Helą na plac zabaw, bez przerwy słyszę: „Antosiu, chodź już, zejdź z huśtawki, nie biegaj…”.
Jak wyglądało dorastanie w Krakowie z nazwiskiem Turnau?
Nie mam porównania, z innym nigdy nie dorastałam. Trudno mi przypomnieć sobie jakieś nieprzyjemne sytuacje z tym związane. Na pewno spotkało mnie z tego powodu mnóstwo serdeczności, dobrych reakcji i życzliwości. I zawsze to staram się pamiętać.
Nie musiałaś się nigdy mierzyć z pytaniami i jednocześnie porównaniami, co potrafi ta córka?
Nie, może gdybym poszła drogą muzyczną, byłoby pole do porównań. Ale nie miałam ani na tyle ewidentnych zdolności muzycznych, żeby otoczenie mnie do tego pchało, ani tak silnej potrzeby, żeby samej pójść w tym kierunku.
Córeczka tatusia? To dobre określenie ciebie?
Tak, jesteśmy szalenie zżyci. Bardzo dobrze się rozumiemy i świetnie dogadujemy. Mamy z tatą sztamę. Ale z mamą też!
To jest chyba ogromny kapitał, który dostajemy na życie – dobry kontakt z rodzicami?
Myślę, że w ogóle jeśli można powiedzieć, że lubi się swoje dzieciństwo, to jest ogromny kapitał na życie.
Ty byłaś wychowana w świecie dorosłych, prawda?
Też. Ale bez przesady. Myślę, że dorastałam w świecie, w którym ludzi nie dzieli się na dzieci i dorosłych. Jednych i drugich traktuje się równie poważnie, a czasem równie niepoważnie. Dzięki temu, że moi rodzicie funkcjonowali w szczególnym środowisku, wychowałam się wśród ludzi wyjątkowych. To był barwny, atrakcyjny świat, w którym czułam się równie dobrze jak na szkolnym boisku. Ostatnio koleżanka z drugiego końca Polski powiedziała mi, że Kraków to jest takie miejsce, gdzie dziwni ludzie robią dziwne rzeczy. Bardzo mi się to spodobało.
Coś w tym jest.
Ja właśnie wielu tych „dziwnych” ludzi miałam wokół siebie. Uważam to za prezent od losu, czuję się wyróżniona, że dziecięcymi oczami mogłam obserwować ludzi niezwykłych.
Rzeczywiście był wśród nich twój mąż, Marek Kondrat, i wychowywałaś się na jego kolanach?
Nie, to jedna z wielu bzdur, które o nas piszą. Poznałam Marka jako dorosła kobieta. I nie, nie w Kazimierzu Dolnym na festiwalu „Dwa Brzegi”. Tu skończmy.
Wiesz, że jesteś postrzegana jako kobieta niezwykle silna, pewna siebie, projektująca życie wyłącznie na własnych zasadach?
Nie wiem, czy zasłużyłam, ale bardzo mi miło, jeśli ktoś tak o mnie myśli.
Ty naprawdę nie wiesz, że jesteś wzorem dla ludzi, którzy nie mają odwagi wybrać w życiu ścieżki z napisem „szczęście”?
Napisała do mnie kiedyś dziewczyna, że jest w podobnej sytuacji życiowej, że wybrała partnera i też chodzi o dużą różnicę wieku. Jej wyboru nie akceptowała rodzina, była w rozterce, nie wiedziała, co zrobić. Kompletnie nie potrafiłam się do tego odnieść z własnej perspektywy. Nie mam poczucia, żebym dokonała w życiu jakichś trudnych wyborów, nie mam poczucia, żebym coś poświęciła. Mam wokół kochających, wspierających ludzi. A w swoich, być może dla niektórych odważnych, wyborach zawsze czułam pełną akceptację najbliższych.
Wymarzona wręcz sytuacja…
Jeśli się kogoś kocha, decyzja, że chce się z tą osobą związać, jest najprostsza na świecie.
Jako nastolatka udzieliłaś z tatą wywiadu, w którym powiedziałaś, że będziesz szukała mężczyzny podobnego do niego. I rzeczywiście tak się wydarzyło?
Chyba tak, chociaż pod wieloma względami tata i Marek są kompletnie inni. Na pewno mój tata jest i zawsze był dla mnie wzorcem mężczyzny i wzorem męża, kiedy obserwowałam jego relację z mamą. Marek daje mi poczucie bezpieczeństwa, akceptacji, jest czuły i mądry – fundamentalnie są zatem bardzo podobni.
Nigdy nie bałaś się relacji z tak dużą różnicą wieku? Absolutnie nie mam na myśli biologii, bardziej inne pokolenia w kontekście dorastania, fascynacji, znajomych.
Myślę, że są groźniejsze różnice, na przykład światopoglądowe. Każda relacja wiąże się z ryzykiem, w każdym związku jest potencjał konfliktu, komplikacji, o każdy trzeba dbać. Ale to gra warta świeczki.
Siedzimy w waszej winiarni. Wina stały się także twoją pasją?
Nie sposób nie zakochać się w winie, słuchając, jak opowiada o nim mój mąż! To fascynujący świat i jestem szczęśliwa, że często mogę Markowi towarzyszyć w podróżach i podczas degustacji. Nawet jeśli niektóre historie słyszę nie po raz pierwszy, zawsze mnie uwodzą.
To prawda, że sami macie winnicę za granicą?
Nie to, żebym czytała wszystko na nasz temat, ale naprawdę większość to nieprawda. Nie, nie mamy winnicy.
To pewnie opowieść o pałacu we Francji też jest zmyślona?
A jak myślisz?
I dworku we Włoszech też nie macie?
No niestety nie.
A dokąd w takim razie najbardziej lubisz podróżować?
Mamy dom w Hiszpanii, więc gdy tylko pojawia się ochota na wyjazd, jedziemy właśnie tam, trochę „pomieszkać”. Ostatnio pokochaliśmy też Beskid. Jest tam taka chatka, w której nie ma zasięgu: ani telefonu, ani internetu, o telewizji nie wspominając. Nigdzie tak wspaniale nie wypoczywam. Totalny reset.
Wina, podróże, a skąd pasja do mody?
W modzie spotykają się świat sztuki i rzemiosła. Najbardziej podoba mi się to, co jest właśnie na tym przecięciu. Z jednej strony to forma wyrazu artystycznego, z drugiej jednak jest podporządkowana obiektywnym prawidłom kroju, a więc geometrii, a także – co niesłychanie istotne – użyteczności.
Studiowałaś modę?
Tak, przez półtora roku, tutaj w Krakowie na SAPU (Szkoła Artystycznego Projektowania Ubioru – przyp. red.). Dużo się nauczyłam, ale najlepiej wspominam zajęcia niezwiązane stricte z ubiorem: biżuterię w mieszczącej się w podziemiach alchemicznej sali pełnej blaszek, dziwnych substancji i płomieni oraz rysunek. Rysowaliśmy głównie akty, modelami były piękne dziewczyny i smukli chłopcy, ale równie często osoby o sylwetkach odbiegających od klasycznego kanonu piękna. Nauczyło mnie to innego spojrzenia na ciało. Odnajdywania w nim piękna na zupełnie innych zasadach.
Chcesz być projektantką mody?
Kiedyś myślałam, że chcę być dyktatorką mody.
Brzmi pięknie!
Ten potencjał autorytaryzmu chyba odziedziczyło moje dziecko. Żartuję. Ale tak serio, rozpoczynam pewien projekt, w którym moda jest głównym środkiem wyrazu.
Opowiadaj, co to będzie.
Jedna forma inspirowana japońskim kimono, przeinterpretowana przeze mnie. Uniwersalny rozmiar i płeć, w bardzo wielu wariantach: od ocieplanych zimowych płaszczy, przez trencze i marynarki, po zwiewne, jedwabne żakieto-sukienki. Różnią się tylko długością, krój zawsze pozostaje taki sam.
Dlaczego przeinterpretowane kimono?
Może dlatego że wychowywałam się w archetypicznie zagraconym Krakowie, bardzo pociąga mnie współczesna japońska estetyka: minimalizm, puste przestrzenie, harmonia…
Wymyśliłaś już nazwę?
Tak, i okazało się, że jest zastrzeżona! Teraz jestem w kropce. Kolega z zespołu rockowego pociesza mnie, że nie ma dobrych nazw, dopóki się nie odniesie sukcesu. Wtedy okazuje się, że nazwa jest świetna, jaka by nie była. Może więc spróbuję najpierw odnieść sukces, a potem wymyślę nazwę? Na razie zapraszam na antoninakondrat.pl.
To projekt unisex. Jesteś za równością?
Nie wyobrażam sobie, że można być za czymś innym. Nie uważam też, żeby równość znaczyła identyczność.
Jak to rozumiesz?
Niedawno miałam okazję zaprezentować swoje prototypowe modele znajomym. Starsi, młodsi, wysocy, niscy, panie, panowie, odmienne style, sylwetki – nie tyle oni wyglądali w nich inaczej, bo to dość oczywiste, ile na każdym to kimono wyglądało inaczej. Każda osoba nadawała mu inny sens i wyraz. Uniwersalność nie musi więc oznaczać, że wyglądamy tak samo. Taki uniform à rebours, który zamiast nas ujednolicić, podkreśla naszą wyjątkowość.
Czyli zgadzasz się z tym, że ubranie nas określa?
Rano, kiedy stajemy przed szafą, decydujemy, kim dzisiaj jesteśmy. Ubranie jest sposobem wyrażania siebie. Oczywiście bez przesady, ale trochę tak jest. Ubraniem manifestujemy swój stosunek do świata i ludzi. Ubranie mówi: zależy mi na tobie, szanuję cię albo: mam cię w nosie. Mówi, zanim my sami zdążymy otworzyć usta. Nawet jeśli codziennie ubieramy taki sam szary T-shirt i dżinsy, to też jest pewien manifest. Całkowicie nie zgadzam się z powiedzeniem „prawda jest naga”.
Tata i mąż chodzą w twoich projektach?
…
Ciąg dalszy w najnowszym letnim numerze Fashion Magazine!
Fotograf: SINIOR @sinior_photography
Stylizacja: Mateusz Kołtunowicz @mateunia
Włosy: Ewelina Chmiel/ Hair Republic Warsaw @hair_republic_warsaw
Make up: Olga Sulipa/ Dr Irena Eris @drirenaeris