Bałaganiarz w życiu prywatnym, perfekcjonista na stoku. Wie, że góry nie wybaczają nieprzygotowania, bo się w nich wychował. Z Andrzejem Bargielem, narciarzem wysokogórskim, himalaistą i ratownikiem TOPR, rozmawiamy o odwadze i strachu, radości ze wspinaczki i o tym, dlaczego kilka tysięcy razy wchodził na Kasprowy.
Rozmawiała: Katarzyna Montgomery
Zdjęcia: Marta Sinior
Jakie to uczucie kiedy stoisz w otwartej wielkiej przestrzeni i w jednej chwili zasypuje cię śnieg z lawiny?
Zatrzymuje się wszystko. Nagle robi się cisza. Odpływasz po chwili, bo nie masz tlenu. Kiedy śnieg jest ciężki, czujesz się jakbyś był w betonie, nie możesz ruszyć nawet małym palcem. Ciśnienie jest tak ogromne, że zrywa z ciebie ubranie. Na szczęście wtedy, gdy znalazłem się na minutę pod lawiną, którą wywołał śmigłowiec, trwały zawody i pomoc przyszła szybko. To było w Alpach.
W górach trzeba się bać, żeby zachować ostrożność, a o tobie mówią, że się nie boisz.
Każdy się boi, ja też i ten mój strach powstrzymuje mnie przed popełnieniem szaleństwa. Zawsze dobrze się przygotowuję, a kiedy mam plan i poczucie, że wszystko mam pod kontrolą – nie boję się, tylko działam. Realizuję to, co zamierzyłem, ale najpierw odpowiadam sobie na wszystkie pytania związane z bezpieczeń- stwem. Jeśli nie znam odpowiedzi, nie podejmuję ryzyka.
Zjeżdżając ze szczytu, chyba nie da się wszystkiego przewidzieć. Co może zaskoczyć cię po drodze?
Zanim zjadę z góry, najpierw na nią wchodzę. Podczas podejścia sprawdzam teren, poznaję go jak najdokładniej i dzięki temu wiem, czego się spodziewać. Gdyby warunki podejścia były zbyt trudne, to bym nie zjechał. Muszę cały czas obserwować przyrodę, opady śniegu, siłę wiatru i jego kierunek, zmiany temperatury – to wszystko ma wpływ na warunki zjazdu i trze- ba umieć się w tym odnaleźć, żeby podjąć właściwą decyzję.
Musisz być totalnie skoncentrowany.
Wychowałem się w górach i naturalnie, niemal intuicyjnie wyczuwam panujące w nich warunki.
W wywiadach jesteś przedstawiany jako bałaganiarz w życiu codziennym, ale gdy pokonujesz na nartach najwyższe szczyty, stajesz się innym człowiekiem i dbasz o najmniejsze szczegóły.
Potrzebuję wyzwań, bo wtedy mam motywację do działania. Moje bałaganiarstwo i spóźnialstwo wynikają z tego, że staram się załatwić jak najwięcej spraw naraz i nie zawsze mi się udaje to spiąć. Zawsze za to jestem w niedoczasie. Żartowałem ostatnio ze znajomą, która też wychowała się w górach, że to efekt dzieciństwa, w którym rytmu dnia nie wyznaczał zegarek, ale obowiązki, które płynnie przechodziły jedne w drugie. Poczucie czasu dla nas nie istniało. Co nie oznacza, że teraz go marnuję, po prostu dużo rzeczy się dzieje, a jeśli każda sprawa się przeciągnie o 10 minut, to nagle robi się półtorej godziny. Wciąż staram się nauczyć umiaru w tej kwestii, chociaż gdybym tak nie funkcjonował, pewnie połowy rzeczy nie zrobiłbym w życiu. A tak upycham je jak się da i sporo udaje mi się zrealizować.
Więcej w letnim wydaniu Fashion Magazine (wyd. 74, 3/2021) >>