The Last Magazine jest wydawany dwa razy do roku w formie gazety wielkości dwóch Wyborczych. Czyli dużej. Właściwie olbrzymiej – można by nim wyłożyć pokój o powierzchni 16 metrów kwadratowych. Tyle dobrej jakości papieru robi wrażenie. Jeszcze większe piękna Liya Kebede na okładce 14 wydania. Jej proporcje pozwalają sprawdzać, o ile lepiej nasze codzienne stylizacje mogłyby wyglądać na modelce, a odpowiednio posadzona przy stole może być towarzyszką posiłku.
Sesję okładkową wykonał Maciek Kobielski. Naczelni The Last Magazine we wstępniaku piszą o nim jako o najlepszym polskim akcencie w Nowym Jorku, od czasów hot-dogów Nathan’s. To chyba najsensowniejsze i najzabawniejsze zdanie jakie przeczytałem w tym numerze. A przecież nie jest aż takie śmieszne. Poza tym The Last to głównie monstrualnej wielkości reklamy. Wyglądają epicko, niczym domowe billboardy w jakości HD. Gdyby nie to, że magazyn jest złożony na pół, zdjęcia można by spokojnie wycinać i oprawiać w ramki. Reklamodawcy muszą być tym zachwyceni. Równie nienagannie prezentują się reprodukcje prac artystów, sesje zdjęciowe i ilustracje do tekstów. Tekstów luźnych, nie do końca ze sobą powiązanych i niezbyt porywających, albo po prostu zbyt krótkich, by szczegółowo portretowały. Ale pewnie tak miało być. The Last Magazine doskonale wyłapuje, ładnie pakuje i podaje dalej wszystko, co świeże w sztuce, muzyce i modzie. Dobrze zaprojektowany kusi kolorowymi obrazkami i obiecuje nowe doznania. Hana, Nastya, Hanne, Julia, Liya i Elise – nie dosyć, że mają imiona, to jeszcze jak żywe wychodzą z kolejnych stron magazynu. Ale chciałbym, żeby ta moja poranna gazetka za 99 złotych miała jednak trochę więcej do powiedzenia. Naprawdę jest super laską petardą – bardzo inteligentną, piękną, nawet poukładaną. Tylko chyba za szybką. Cieszyłem się, kiedy szliśmy razem do domu, ale nie zdążyłem nawet zrobić śniadania, a już jej nie było.
The Last zostawia po sobie ogólnie pozytywne wrażenie, w sercu pustkę, a w głowie kilka informacji. Wszystkie historie zlewają się i nie dają logicznie uporządkować. W Nowym Jorku prężnie działają makijażyści i fryzjerzy z dostawą do domu. Peter Lindbergh wydał nowy album – ze zdjęciami! Robert Geller postanowił zaprojektować ponadczasową serię jeansów, którą sprzedawać będzie w Barneys. J.J.Martin, kimkolwiek jest, kocha vintage, bo daje jej satysfakcję, że kupuje coś naprawdę specjalnego. Artysta Thaddeus Wolfe przekonuje swoich wielbicieli, że jego rzeźbiarska technika wcale nie jest taka unikalna. Dowiadujemy się, że ojciec aktora Maxa Ironsa – Jeremy – przestrzegł syna przed, mogącym go ewentualnie czekać, bezrobociem, a Kaitlyn Dever została aktorką, bo jako mała dziewczynka marzyła by być w telewizji. Obrazy Michaëla Borremansa dotyczą nieuchwytnej prawdy o kondycji ludzkości, a Raury twierdzi, że skoro jemu się udało, to każdemu może się udać, a inspirując się jego muzyką mamy szansę stać się lepszą wersją samych siebie.
I tak oto dochodzimy do sedna – według The Last nieważne czy twój zegarek to Vacheron Constantin za $30 000 czy Casio za $65, ważne, żeby był złoty. A ty, zainspirowany fantastycznymi bohaterami numeru podążaj własną ścieżką i dziel się swymi marzeniami. Dzięki za dobre rady.