brak kategorii

Wywiad z Joanną Przetakiewicz

14.03.2016 Redakcja Fashion Magazine

Wywiad z Joanną Przetakiewicz

Jak się tworzy międzynarodową markę dla wyselekcjonowanej grupy klientów, bazując na polskim rynku?
Gdy rozpoczynałam pracę nad La Manią wielu ludzi nazywało to szaleństwem. Ale ja poza wielką pasją do mody miałam już swoje doświadczenie biznesowe, słuchałam rad wielu mądrych ludzi i potraktowałam ten projekt bardzo poważnie, przygotowując się do niego drobiazgowo. Oczywiście wyzwanie było i wciąż jest olbrzymie. Stworzenie pierwszej polskiej luksusowej marki obecnej na światowym rynku mody to super ambitne zadanie. Ale ja wierzyłam nie tylko w swoją intuicję, ale przede wszystkim w potencjał polskiego rynku i talent ludzi, których zaangażowałam w ten projekt. Znakomitych konstruktorek, krawcowych, krojczych etc.

Wiele rzeczy robiliśmy w Polsce po raz pierwszy, testowaliśmy rynek, podejmowaliśmy ryzyko łamiąc stereotypy. Od początku promowaliśmy np. biały i kremowy kolor – oba mało praktyczne. Ale na tym polega moda, na wyznaczaniu trendów. Bardzo szybko znaleźliśmy wspólny język z naszymi klientkami, bo Polki to niezwykłe kobiety, piękne i mądre, które cenią swoją kobiecość i chcą się wyrażać poprzez modę. Wkrótce okazało się, że to co robimy zwraca uwagę branży zagranicą. Gdy nasze ubrania pojawiły się i zostały dobrze przyjęte w londyńskim Harrodsie, wiedziałam, że wypływamy na otwarte morze.

No właśnie, statystki pokazują, że ulubionym kolorem Polaków jest czerń, a cena musi być przyjazna dla portfela…
Statystyki zawsze zniekształcają rzeczywistość. Żadna marka nie jest dla wszystkich. A tym bardziej taka marka jak La Mania – jakościowa, w której nie idziemy na kompromisy w kwestii materiałów i komponentów. To nasze zobowiązanie wobec klientek, które zawsze dostają produkt najwyższej jakości. Poza tym jesteśmy, szczególnie jak na Polski rynek, sporą organizacją. Na co dzień dla La Manii pracuje ponad 60 osoby zespół, który regularnie wspierany jest przez najlepszych doradców z Nowego Jorku, z Mediolanu, z Londynu i Paryża. Na światowych salonach wciąż jesteśmy bardzo młodą marką, musimy cały czas inwestować i się rozwijać, bo w modzie kto nie idzie cały czas do przodu ten przestaje się liczyć.

Myślę, że niewiele polskich marek ma możliwość organizacji szkoleń ze światowymi ekspertami. Na które autorytety z branży pani postawiła?
Wybieram zawsze osoby bardzo doświadczone i pewne, które są mi polecone. Jest mi łatwiej, bo znam wiele osób z branży mody na świecie i dzięki temu mam informacje z pierwszej ręki. Była u nas między innymi główna konstruktorka Victorii Beckham, główny konstruktor Stephane’a Rollanda i Thierry’go Muglera, a także eksperci od Alexandra McQueena, Givenchy i Louis Vuitton. Trudno o lepsze nazwiska. Przez długi czas zatrudniałam też Susan Whiteley, która była m.in. szefową Louis Vuitton, a wcześniej od samego początku pracowała z Alexandrem McQueenem. To co te osoby przekazały mojemu zespołowi jest bezcenne. Nie można się tego nigdzie nauczyć, szczególnie, że świetne techniczne szkoły w naszym kraju pozamykały się kilka lat temu.

A skąd pani czerpała wiedzę techniczną?
Z wykształcenia jestem radcą prawnym, ale modą fascynowałam się od zawsze. Nadszedł w moim życiu taki moment, gdy podjęłam decyzję o zajęciu się nią profesjonalnie. Lubię być zawsze dobrze przygotowana, dlatego pojechałam do Florencji do Instytutu Międzynarodowego Mody Polimoda. Tam Linda Loppa, dyrektor szkoły wspólnie z Laudomią Pucci, ułożyły mi program zajęć, który później kontynuowałam w Londynie. Miałam zajęcia z konstruktorem, z rysunku, ale także z zakresu Luxury Brand Development. Zresztą cały czas bardzo dużo się uczę.

I z taką wiedzą, z różnych źródeł, udało się z La Manią podbić zagraniczny rynek?
Nowej marki modowej nie da się zbudować ot tak, w sposób szybki i agresywny. Wielu tak zrobiło i spaliło swój potencjał. Wiedziałam, że muszę rozwijać firmę w sposób organiczny, choć z jasno zdefiniowanym celem. Nie wystarczy zdobyć zamówienia zagraniczne. Trzeba móc je dostarczyć w świetnej jakości, dokładnie w terminie, w zamówionej ilości. Wymagania zagranicznych partnerów są tak wysokie, że trzeba do nich dostosować cały rytm pracy. Łatwo o potknięcie, a bardzo trudno o kolejną szansę.

Jak wyglądał w takim razie pierwszy sukces pani marki?
W wymiarze międzynarodowym krokiem milowym było wejście do Harrodsa. Stało się to w 2013 roku tuż po naszej wystawie i zaproszeniu BFC na Londyński Fashion Week. To nam otworzyło szeroko drzwi do świata mody. Najważniejszym dla nas testem jest siedem ostatnich sezonów nieustająco rosnącej sprzedaży. Dzięki temu dostaliśmy swój własny shop–in-shop wśród najlepszych międzynarodowych marek. To nasz wielki sukces – premiera już w połowie marca.

Od tamtej pory zrobiliśmy wiele kolejnych kroków tj. pop up stores w BROWNS i JOSEPHIE, i jeszcze wiele mamy do zrobienia. Trafiliśmy do najlepszych butików m.in. Matches Fashion. Dla mnie najważniejsza była jednak stabilna umowa ze świetnym międzynarodowym showroomem. Poczekałam i podpisałam ją.

Kolejnym krokiem będzie pokaz podczas tygodni mody?
Nie. Czasy się zmieniają i pokazy dla młodych firm na fashion Week już się nie liczą się tak jak kiedyś.

Ciekawe dlaczego? Nie wpływają na sprzedaż?
Oczywiście, takie marki jak Valentino, YSL, Dior, czy Chanel dalej będą robić swoje pokazy. Natomiast dla takich „upcoming brands”, jak my, wydanie kilkuset tysięcy euro na zagraniczny pokaz nie ma większego sensu. Są znacznie lepsze sposoby na zainwestowanie takich pieniędzy.

Szykuje się rewolucja w branży mody?
Tak, szykuję się wielka rewolucja w świecie mody. Omawialiśmy to między innymi niedawno podczas zebranie zarządu w British Fashion Council. Tom Ford i Burberry już dziś zaczynają działać inaczej, chcą pokazywać coś, co jest natychmiast dostępne tzw. instant fashion. Wszyscy rozmawiamy też o tym, że w pewnym momencie i to szybko, powinniśmy się cofnąć o jeden sezon. Dzisiaj pokazujemy w showroomie dla kupców sezon jesień-zima 2016/2017 i tak powinno zostać. Natomiast pokazy powinny być adekwatne do pory roku, bo wyprzedzanie sezonów jest nie ma sensu.

Niedawno rozmawiałam z managerem Josepha, to jest jeden z najlepszych multibrandowych butików w Europie. Pokazał mi, że przyjechała akurat kolekcja Altuzzara, lekka, zwiewna, w kwiaty. Za oknem z kolei mroźna i wietrzna, nieprzyjemna londyńska zima. Kto ma ochotę kupować letnie sukienki  w środku lodowatej zimy? Sezonowość jest pozbawiona sensu.  Tom Ford  nazwał swoje kolekcje „luty” i „wrzesień”. Koniec. I idealnie.

A digitalizacja? W czasach mediów społecznościowych zmienia się też odbiór mody.
Dzisiaj światem rządzi obraz, a w świecie mody i technologii króluje Instagram. Poza tym – livestreaming, dzięki któremu którym można oglądać wszystkie pokazy. Nie są one dostępne tylko dla bardzo ekskluzywnego grona – jak kiedyś. Wszystko się zdemokratyzowało.

Czyli nie zobaczmy już pokazu La Manii?
Dzisiaj to nie ma sensu. Szczególnie w Polsce. Pokaz ma robić zamieszanie w mediach i słusznie, ale u nas nikt nie kupuje kolekcji prosto z wybiegu. Ja sama je sprzedaję w swoich butikach i sklepach online. Będziemy robić prezentacje, które są bardziej ekskluzywne, zamknięte, które skupiają się na kolekcji a nie na tym kto przyszedł. Jestem też w stanie dużo lepiej wspierać sprzedaż poprzez Instagram, Facebook i tego typu narzędzia.

Jako Joanna Przetakiewicz z własnym kontem na Instagramie, doceniła pani jeszcze bardziej jego siłę?
Długo się wahałam i opierałam. Konto mam dopiero od września, czyli od pół roku i widzę jaką cieszy się popularnością. Dodatkowo praktycznie nic nie kosztuje, a jest reklamą, którą możemy fantastycznie kontrolować. Poza tym cały czas nawiązany jest dialog – po ilości like’ów, po ilości komentarzy widzimy co się podoba, a co nie. Reakcje klientek są błyskawiczne – widzą coś na Instagramie, tak jak ostatnio płaszcz La Manii, który pokazałam w Paryżu. Dzwonią i mówią, że chcą go mieć. Instagram to po prostu świetny miernik oczekiwań klientek.

Przyjaźnie w branży chyba też są istotne dla marki?
Są bardzo ważne. Wiele rzeczy się słyszy i o nich rozmawia. Przyjaźnie się m.in z Sarajane Hoare jedna z najlepszych stylistek na świecie. Sarajane pracuje na stałe z Mario Testino,wcześniej wiele lat z Anna Wintour. Stylizuje najlepsze światowe sesje, zawsze wiele o tym opowiada. Z Sarah Harris mamy swój rytuał wspólnego śniadania raz w tygodniu. Śmiejemy się, że to nasza nowa tradycja. Sarah jest jedną z głównych dziennikarek brytyjskiego „Vogue” i ikoną mody. To bezcenne znajomości, które inspirują.

Joanna Przytakiewicz z Sarah Harris na imprezie Fundacji Naked Heart 

A co z tym Karlem? Wiem, że pewnie panią pytano o niego wiele razy, ale to jest bardzo ciekawy wątek. Tak jak pani mówiła, przy powstawaniu La Manii ta relacja było dość istotna. Jak trafiła pani na Lagerfelda?
Przez wspólnych znajomych – właścicieli Gmurzynska Gallery. Miałam wtedy w głowie pewien projekt nieruchomościowy i marzyłam, aby Karl został w niego zaangażowany.

Tak się złożyło, że przyjaźnią się z nim i współpracują przez ostatnie 25 lat. Karl przyjechał do Londynu. Natychmiast bardzo się polubiliśmy. Bardzo mi pomógł przy powstawaniu La Manii i dodał odwagi. Od tamtej pory jesteśmy w stałym kontakcie, zaprasza mnie często na pokazy i eventy.

Miałam wielkie szczęście i honor być jego towarzyszką, podczas premiery kalendarza Pirelli w Moskwie. Na kolacji było mniej więcej 300 osób, a Karl przyszedł ze mną. Pamiętam, że tego wieczoru dostałam od niego piękny zegarek w ramach świątecznego prezentu.  Zawsze pamięta o świętach i urodzinach. Przywiązuje ogromna wagę do sprawiania bliskim przyjemności.

To naprawdę musi być fantastyczne doświadczenie. Wróćmy jednak do La Manii, która zdaje się rozwijać w urodowym kierunku?
To jest bardzo naturalny krok w rozwoju marki. Taka marka jak La Mania musi mieć swoje perfumy. Perfumy, które w pewnym sensie stają się naszą wizytówką. Będą też kolejne kroki urodowe. Takim torem poszedł Tom Ford, a my zmierzamy w tym kierunku na polskim rynku.

Super! A akcesoryjnie?
Raczej nie. Akcesoria rządzą się swoimi prawami. Polki np. wolą kupować markowe torebki zagranicznych marek. W związku z tym, ja nie do końca wierzę, że polskie akcesoria, o ile nie są naprawdę niedrogie mogą zrobić jakieś istotne zamieszanie. Skupiam się na kolekcji, modzie, pret-a-porter. Cztery sezony to ogromna praca i dużo bliższa mojemu sercu niż tworzenie akcesoriów. Oczywiście małe dodatki będziemy mieli w ofercie.

Strategia marki mocno się zmienia, pojawiają się też mini kampanie i nowa grupa docelowa?
Otworzyliśmy się na najmłodszą klientkę, czyli taką kilkunastoletnią – ostatnia kampania z Igą Lis jest tego symbolem. Rozszerzyliśmy kolekcje o bardziej dostępne cenowo modele. Robimy też dużo zdjęć streetowych, takich, które posługują się błyskawicznym obrazem, błyskawicznym językiem. Mocno w to wierzę. Swoją drogą świat się niesamowicie zmienił przez ostatnie dwa lata. Same dane są szokujące – 400 milionów użytkowników, 60 milionów zdjęć dziennie na samy tylko Instagramie. Nie można z tym dyskutować. Trzeba korzystać.

Dziękuję za rozmowę.