MODA, STYL ŻYCIA

Wielka moda na srebrnym ekranie

22.02.2015 Redakcja Fashion Magazine

Wielka moda na srebrnym ekranie

„Zabawna buzia” i Hubert de Givenchy
Scenariusz oparty na kompletnie nieudanej sztuce. Naiwna i nieskomplikowana fabuła, którą można podsumować w kilku zdaniach. W roli filmowego amanta podstarzały Fred Astaire, który zdążył sobie zasłużyć na tytuł „króla parkietu” lat 30. u boku Ginger Rogers, a dwie dekady później trudno już było uwierzyć w jego taneczne podchody do młodziutkiej Audrey Hepburn. Tego typu przeszkody rosły wprost proporcjonalnie do budżetu „Zabawnej buzi”. Ostateczny rachunek wyniósł 4 miliony dolarów, czyli mniej więcej tyle, ile koszty dzisiejszych megaprodukcji. Ku największemu rozczarowaniu twórców, musical Stanleya Donena nie był żadnym kasowym hitem w czasie, kiedy zadebiutował na srebrnym ekranie. Niszowy temat, jakim niewątpliwie jest opowieść o życiu świata mody, oraz gigantyczny budżet? Brzmi jak bajka. Niespodzianki z wypełnionymi po brzegi salami kinowymi mogły się zdarzyć tylko w wielkich metropoliach. Nie ma co ukrywać – blichtr i przepych wielkiego świata projektantów to żaden haczyk na przeciętnego widza z małej miejscowości, któremu bliżej do zwyczajnego bohatera z filmów Franka Capry, niż roztańczonego fotografa mody. W zasadzie „Zabawna buzia” była taką dobrą miną do złej gry. Posypały się oscarowe nominacje, w których doceniono m.in. piękne zdjęcia, scenografię i kostiumy. W produkcję filmu zaangażowały się znane osobowości ze świata mody – modelka Dovima w roli drugoplanowej bohaterki, fotograf Richard Avedon w roli konsultanta wizualnego i wreszcie Hubert de Givenchy jako autor kostiumów do musicalu, które tworzył wspólnie z wybitną Edith Head. Nie było to pierwsze spotkanie francuskiego projektanta z kostiumolożką, bo duet ten miał okazję pracować razem na planie filmu „Sabrina” Billy’ego Wildera. Na nieszczęście Francuza, przy okazji tej produkcji projektant nie został wymieniony w filmowej czołówce, przez co stracił szansę na wyróżnienie Akademii, która  przyznała statuetkę Edith Head. W przyszłości, tego typu niedopatrzenie już się nie zdarzyło, o co przede wszystkim zadbała jego wieloletnia przyjaciółka i muza – Audrey Hepburn. I choć Hubert de Givenchy był odpowiedzialny za wizerunek słynnej aktorki przy wielu znanych produkcjach, szansy na Oscara za kostiumy już nigdy nie dostał. Lata pokazały, że musical Donena przetrwał próbę czasu i zagrzał sobie stałe miejsce w rankingach najbardziej znanych filmów z modą w roli głównej.  Co przyczyniło się do jego późniejszego sukcesu? Doskonałe poczucie humoru twórców „Zabawnej buzi”, którzy w mistrzowski sposób sparodiowali egzaltację modowego światka oraz popularną wówczas filozofię francuskich egzystencjalistów.  I oczywiście świetne kostiumy duetu Head/Givenchy, które obecnie mają już wartość historyczną.

„Piękność dnia” i Yves Saint Laurent
„Nie znoszę burżuazji. Nie znoszę humoru takich kobiet, ich uporu…Ich gustu także”– wyznał w jednym z wywiadów Yves Saint Laurent. Podobną opinię podzielał obrazoburca i znany kpiarz Luis Buñuel, który od zawsze krytykował hipokryzję i pozorną świątobliwość mieszczańskiej klasy. Prędzej czy później drogi tej dwójki musiały się skrzyżować, a zdarzyło się to za sprawą jednego z najbardziej znanych filmów hiszpańskiego reżysera, którym niewątpliwie jest „Piękność dnia”. Jego główna bohaterka reprezentuje burżuazję, dlatego nieprzypadkowo została przedstawiona przez Buñuela jako kobieta o dwóch twarzach. Séverine u boku swojego męża gra osobę niedostępną i powściągliwą, a w czasie jego nieobecności zamienia się w prostytutkę świadczącą usługi seksualne przypadkowym klientom. Jej dwuznaczność doskonale podkreślają kostiumy Yves’a Saint Laurenta, łączące w sobie szyk i klasę elegantki, wulgarność damy do towarzystwa oraz dziewczęcą niewinność. Séverine jest szczęśliwą posiadaczką pięknej garderoby, w której znalazły się m.in. czarny winylowy trencz, czerwony dwurzędowy płaszcz, kamelowa szmizjerka zapinana na zamek oraz czarna sukienka w stylu pensjonarki z białym kołnierzykiem i mankietami. W modzie Saint Laurenta zakochała się również odtwórczyni głównej roli, Catherine Deneuve, która od tamtej pory zaczęła regularnie pojawiać się w projektach utalentowanego Francuza.

„Annie Hall” i Ralph Lauren
Nie każda kobieta pragnie wyglądać jak delikatna nimfa z klasycznych hollywoodzkich romansów. Nie każda również chce kipieć seksapilem w tak oczywisty sposób jak Rita Hayworth czy Marilyn Monroe.  Musiało minąć wiele czasu zanim świat zaczął akceptować nowy kobiecy wizerunek, którego charakter podkreślały pewność siebie, niezależność, ponadprzeciętna inteligencja i seksualne wyzwolenie. Jeszcze dekadę przed powstaniem filmu Woody’ego Allena, wejście w damskim smokingu do ekskluzywnej restauracji było traktowane jak towarzyskie faux paux na miarę pojawienia się na przyjęciu w stroju kąpielowym. W walce o prawa do nowego wizerunku nie przekonały nikogo nawet takie ikony uniseksowego stylu lat 30. jak Marlena Dietrich czy Kathrine Hepburn. W momencie, kiedy ludzie poznali Annie Hall, nastąpiła prawdziwa rewolucja w damskiej garderobie. Luźne blezery, szerokie spodnie, koszule o męskim kroju, eleganckie kamizelki oraz dodatki, takie jak kapelusze i krawaty stały się podstawą nowego stylu modnych kobiet. Co ciekawe, odtwórczyni tytułowej roli Diane Keaton przy tworzeniu wizerunku swojej bohaterki nie skorzystała z porad stylisty, całkowicie polegając na swojej prywatnej garderobie. Co można było znaleźć w szafie znanej aktorki? Mnóstwo ubrań z second handów zestawionych z projektami Ralpha Laurena, jednego z największych rewolucjonistów amerykańskiej mody.

„Amerykański żigolak” i Giorgio Armani
Przystojny Julian Kay świadczył usługi seksualne zamożnym starszym paniom, jednak stanowczo podkreślał, że „nie można mieć go na własność”. Zauroczone młodym Richarem Gere panie mogły skomentować to jedynie głębokim westchnieniem. A panowie? Mogli po prostu pójść do najbliższego butiku Giorgio Armaniego i wejść w posiadanie stylowych garniturów noszonych przez jego filmowego bohatera. Nieważne, jaką profesję wykonywał narcystyczny Julian. Rewolucja w męskiej garderobie była wówczas przesądzona. W zasadzie wszystko, co pojawiło się w szafie naszego „amerykańskiego żigolaka” stało się nowym uniformem mężczyzn w dekadzie lat 80. Marynarki zgubiły swoje poduszki, dzięki czemu nabrały sportowego charakteru, a lniane beżowe spodnie okazały się jednym z najbardziej pożądanych elementów męskiego ubioru. Pomińmy wątek kryminalny filmu Paula Schradera. „Amerykański żigolak” był jak poradnik profesjonalnego stylisty, z którego mogliśmy dowiedzieć się wszystkiego na temat etykiety ubioru „dress for success”. Jak dobrać odpowiedni krawat do koszuli? Czy zdecydować się na zestaw w jednym kolorze, czy może pomyśleć o kontrastowym połączeniu marynarki i koszuli? Wszystkich odpowiedzi udzielił nam tytułowy bohater, starannie komponując swoje modne zestawy w rytm piosenki „The Love I Saw in You Was Just a Mirage” The Miracles.

„Kika” i Jean Paul Gaultier
Ponoć ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Z pewnością w tym ostatnim kręgu piekielnym smażą się wszyscy rządni największych sensacji dziennikarze i reporterzy. Krwiożercze, wszędobylskie i dociekliwe do granic obrzydliwości media są w swoim największym żywiole, kiedy wtykają nos tam, gdzie nie trzeba. Pedro Almodovar postanowił więc dać im porządnego prztyczka, angażując do filmu „Kika” Jeana Paula Gaultier’a w roli twórcy filmowych kostiumów. Nie da się ukryć, jego projekty były „obrzydliwe”, krzykliwe i wulgarne, a skoro strój definiuje człowieka, to mogły się w nich pojawić tylko równie obrzydliwe i bezczelne dziennikarki. W taką rolę wcieliła się aktorka Victoria Abril, prezentując się przed kamerą w kostiumach ekscentrycznych jak osobowość odgrywanej przez nią postaci. Gwiazda tabloidowej telewizji Andrea Caracortada zdecydowanie lubi zwracać na siebie uwagę. Pomagają jej w tym nie tylko szokujące kreacje, ale również wszystkie plotki i skandale, jakimi karmi widzów w swoim autorskim programie o nazwie „Okropności dnia”. Okrutna i antypatyczna bohaterka nie przejawia w sobie żadnych ludzkich cech, jest tylko narzędziem w rękach bezwstydnych mediów. Jej karykaturalność i nieludzkość świetnie podsumowują kostiumy autorstwa Gaultier – plastikowe protezy piersi, wykończenia tkanin imitujące krew czy ciężki hełm z kamerą wiecznie tropiącą gwałty, morderstwa i towarzyskie skandale.

 „Wielki Gatsby” i Miuccia Prada
Stylem Prady rządzi jedna prosta zasada, że im bardziej prowokująco, tym mniej seksownie. „Kiedy ubrania nie odsłaniają ciała, można pokazać ducha” – wyznała kiedyś włoska projektantka, która w młodości uważała, że zajmowanie się ubraniami jest bardzo powierzchowne i banalne. Odchodząc od wszystkich stereotypów, Miuccia Prada postanowiła tworzyć modę, za którą kryje się jakaś głębsza misja. Ci, którzy poznali jej intencje, nie czują się zaskoczeni szeregiem społecznych przesłań i zawoalowanych kontekstów krzyczących z jej każdej kolekcji. Nie ukrywajmy, charakterystyczny styl flapper z lat 20. raczej nie jest pierwszym skojarzeniem związanym z estetyką włoskiej projektantki. A jednak Prada postanowiła podjąć takie wyzwanie i zdecydowała się stworzyć czterdzieści sukienek do ekranizacji słynnej powieści Francisa Scotta Fitzgeralda w reżyserii Baza Luhrmanna. Jej interpretacja nie była jednak dosłowna. Kroje typowe dla tamtej dekady zestawiła z estetyką lat 70., która od zawsze zajmowała szczególne miejsce w jej kolekcjach.