brak kategorii

W przestrzeń

31.05.2015 Redakcja Fashion Magazine

W przestrzeń

„Była artystką. Głowę miała zupełnie gdzie indziej”, powie o niej ktoś. Córka dorzuci anegdotę, jak któregoś dnia, „pochylona nad miską brudnych naczyń stwierdziła nagle, że szkoda jej życia na mycie garów i z rozmachem cisnęła talerzem przez otwarte okno. Wylądował na trawniku, o dziwo w całości”.

Katarzyna Kobro chciała tworzyć w oderwaniu od życia, ale życie dało o sobie znać. We wszystkie z najgorszych sposobów.

Ukazała się właśnie znakomita biografia artystki „Kobro. Skok w przestrzeń”. Miałam, rzecz jasna, pokusę, by zgodnie z konwencją rubryki, opisać tę książkę przez stroje. Bo są barwne przykłady, można doszukać się atrakcyjnej ilustracji tezy, że w ubraniami sygnalizujemy życiową sytuację, nawet jeśli z natury głowę mamy zupełnie gdzie indziej. Ale nie warto. To jedna z tych historii, gdzie moda nie ma żadnego znaczenia.

Małgorzata Czyńska wydobywa artystkę z cienia Władysława Strzemińskiego. Opisuje jej historię, jej sztukę, ich miłość, jej dramat, jego charyzmę i jego okrucieństwo.

Najpierw spotkali się w szpitalu. Ona była pielęgniarką, on rannym. Dotkliwie – stracił nogę i przedramię. Potem w 1920 roku w Smoleńsku, gdzie urzędowali awangardowi rosyjscy twórcy. I już zostali razem, by przez mniej więcej 20 lat stanowić jedną z najbardziej twórczych par artystycznej awangardy. Przez Rygę, Wilno, Szczekociny, Brzeziny i Koluszki, trafiają w końcu do Łodzi. Kiedy, wprawdzie w atmosferze awantury, dostają tam wysoką nagrodę, ustawia się kolejka przyjaciół po pożyczkę. Strzemiński, gdy chce jej udzielić, przyjmuje petentów osobiście. Kiedy zamierza odmówić, deleguje żonę. Są w kręgach najważniejszych grup artystycznych tamtego okresu, ale z warszawskimi Strzemiński się skłóca. „Niechlujni snobistyczni intryganci. Dół, do którego spływa blaga zachodu i lenistwo wschodu. Nikt nic nie umie, każdy udaje. Brak doskonałości”, pisze o stołecznych artystach. W Łodzi tworzą Międzynarodową Kolekcję Sztuki Nowoczesnej, rządzą w pawilonie przy Sienkiewicza, gdzie siedzibę ma oddział warszawskiego Instytutu Propagandy Sztuki. Wadzą się ze światem i tworzą.

„Zadaniem rzeźby jest nie lepienie takich lub innych figurek. Istotnym podłożem rzeźby jest przestrzeń i operowanie tą przestrzenią, organizacja rytmu proporcji, harmonia formy związanej z przestrzenią”, pisze Katarzyna Kobro, choć jej kompozycjach przestrzennych niektórzy nazywają „metalowymi figlami”, a inni mylą z meblami. „Rzeźba powinna być projekcją organizacyjnych i technicznych możliwości epoki. (…) Moja rzeźba nie jest tym, czego by chcieli w swoich salonach zbankrutowani i spatynowani fabrykanci”, wyjaśnia.

Obydwoje są trudni. Ale ciągle razem. Aż przychodzi wojna. Przetrwają ją w Łodzi. Czy też, przeżyją. Bo związek nie przetrwa.

W ekstremalnie trudnych warunkach ona uratuje jego twórczość. Jej, w dużej części – bo nie wszystko rzeźbiła w metalu, sporo niestety w drewnie – trafi na opał. A potem zaczną się awantury, które eskalują po wojnie. Umrą na początku lat 50., jedno po drugim, rok po roku. Tyle, że on w chwale zniszczonego przez system, a ona odcięta od jakiegokolwiek systemu. Przez niego.

Chcecie jednak coś o ubraniach? Niech będzie. W czasach świetności bywała ekscentryczna. Nosiła pasiaste różnokolorowe pończochy i czapki przypominające czepek pływacki. Wzajemnie projektowali sobie ubrania „o wyraźnych dążnościach do zastąpienia monotonnego rytmu powtarzających się form i kolorów oraz materiałów – nowym arytmicznym i dającym szerokie pole do popisu w dziedzinie różnicowania faktury – pomysłom i wynalazkom”. Ona, gdy trzeba było, zapisywała pogląd na sukienkę: „Kompozycja sukni powinna być zarchitektonizowana. Linie architektoniczne kompozycji sukni wykreślamy, powtarzając linie elementów formy figury”. On nosił koszule z dużymi kołnierzami à la Słowacki, które ona mu szyła. Ona do ślubu założyła mieszczański kostiumik ze stójką i dopasowany kapelusik, ale zaraz przebrała się w workowatą sukienkę z geometrycznymi motywami, żeby wyglądać na artystkę. Ale potem już będzie nosić byle jakie jesionki i zrolowane rajstopy. Jak z tym zmywaniem, okaże się, że szkoda życia na głupoty.

Przyglądając się Katarzynie Kobro, lepiej patrzeć na to, co robiła, a nie co nosiła. Choć pewnie trudniej byłoby dzisiaj opowiadać o modzie jako o sztuce wychodzącej w przestrzeń, gdyby nie ona. Warto równolegle z lekturą wybrać się na wystawę „Moda to słowo na P”, którą w Galerii Salon Akademii urządził Janusz Noniewicz, kierownik Katedry Mody warszawskiej ASP.

 

Małgorzata Czyńska „Kobro. Skok w przestrzeń”, wyd. Czarne