Jej charakterystyczne prace towarzyszą nam od lat. Sarkastycznie przewrotne, mądre i przede wszystkim pełne humoru, który często pomaga łatwiej znieść mocną treść. Z Martą Frej rozmawiamy o feminizmie, inspiracjach i cenzurze.
Zaczęło się od zrobionego na tablecie mema z panem Darcym, bohaterem „Dumy i uprzedzenia”, który mówił: „Kocham kobiety zadbane intelektualnie”. Potem Marta Frej tworzyła kolejne memy, wrzucała je do internetu, sama zaskoczona wielkim zainteresowaniem i odzewem, który wywołują. Dziś malarka po łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych, aktywistka społeczna i animatorka kulturalna ma niekwestionowany status feministycznej humorystki, a jej rysunki rozpoznają setki tysięcy fanów. Mówi o sprawach najważniejszych, uświadamia, czym jest feminizm, i demaskuje problemy społeczne, a jej ilustracje zdobią książki i regularnie pojawiają się w prasie.
Rozmawiała: Maja Handke
Humor był i jest narzędziem w walce ideologicznej. Naziści wykorzystywali rysunki satyryczne w „Der Stürmer”, Francuzi od 50 lat przeglądają „Charlie Hebdo”. Kiedy ty zorientowałaś się, że twoje prace są nośnikiem idei?
Bardzo szybko. Zaczęłam rysować dla siebie, przez przypadek, a ludzie błyskawicznie zaczęli udostępniać moje rysunki. I wysyłać mi prośby o interwencje.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Serio, jakiego typu?
Od początku dostawałam wiadomości od kobiet w różnych, często trudnych sytuacjach życiowych. Również wiadomości ze screenami seksistowskich komentarzy i linkami do mizoginistycznych artykułów.
Stały się twoimi inspiracjami?
Często tak – kiedy czułam, że muszę zareagować. Miałam poczucie, że warto coś narysować, a jednocześnie otrzymywałam potwierdzenie, że inne kobiety też to przeżywają. I że to moje rysowanie coś daje.
Sama też się z tym spotykasz na co dzień?
Oczywiście. Żyjemy w głęboko patriarchalnej kulturze. Wystarczy poczytać setki komentarzy pod moimi rysunkami, żeby się przekonać, że nie da się uniknąć razów z tego tytułu. I to bez względu na płeć, bo patriarchat dojeżdża również facetów, choć ci zdecydowanie rzadziej mają tego świadomość, a jeszcze rzadziej są gotowi się do tego przyznać, bo przecież „chłopaki nie płaczą”.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Większość znanych mi kobiet, które teraz określają się jako feministki, przeszła przez etap: jestem feministką, ale… Ty też tak miałaś?
Wiele Polek wciąż mówi raczej: nie jestem feministką, ale… Ja sama bardzo długo się nad tym nie zastanawiałam. Feminizm nie był dla mnie tematem. Otaczałam się mężczyznami i to z nimi się przyjaźniłam, pracowałam też wśród mężczyzn. Nie miałam refleksji na temat feminizmu. Zaczęły się dopiero, kiedy poczułam, że nie mam wyboru, że otoczenie oczekuje ode mnie, żebym wpisała się w pewien schemat, rolę, na którą nie mam ochoty. Patriarchat walnął mnie nagle z plaskacza i zaśmiał mi się szyderczo w twarz. Zaczęłam robić memy o tym, co mnie wkurzało i bolało, z czystej bezsilności. Dopiero później, dzięki feedbackowi, który nadszedł w odpowiedzi na moje prace, pojęłam, że to, co robię, jest feministyczne. Sięgnęłam po książki, dowiedziałam się więcej. Moja praca nie była świadomie feministyczna. Była feministyczna z trzewi.
Cały wywiad przeczytasz w zimowym wydaniu Fashion Magazine >>