STYL ŻYCIA

Jerzy Antkowiak

17.05.2015 Redakcja Fashion Magazine

Do znajdowania się w dobrym miejscu i czasie, Jerzy Antkowiak ma szczęście od dzieciństwa. Przyszedł na świat w dniu pogrzebu marszałka Józefa Piłsudskiego, co załatwiło mu sprawę historycznej daty urodzenia. Dorastał w Wolsztynie. Mama prowadziła sklep z kapeluszami, ojciec był notariuszem. Podobno już jako kilkulatek dobierał woalki klientkom matki.

Studiował ceramikę we wrocławskiej ASP i wtedy na dobre wciągnęło go życie artystyczne. Znał się z aktorami, fascynował go teatr – od sceny i od zaplecza. Gdy przyszło do wyboru zawodu, padło na teatr mody. Przypadkowo. Pod koniec lat 50. Zamieszkał z żoną farmaceutką w podwarszawskim Komorowie. Jesienią 1960 roku poszedł na wystawę Instytutu Wzornictwa Przemysłowego do Pałacu Kultury. Traf chciał, że odbywał się tam pokaz Mody Polskiej. Zaplątał się tam przypadkowo i doznał olśnienia: piękne modelki, eleganckie stroje, publiczność klaszcze. Podszedł do Jadwigi Grabowskiej, szefowej Mody i wyznał, że chciałby dla niej pracować. Dodał nawet, choć pomysł był przecież świeży, że zawsze marzył, żeby projektować modę.

„Przynieś rysunki”, powiedziała Grabowska zadowolona ponoć, że młodzieniec jest ceramikiem, bo w Modzie brakowało filiżanek.

Antkowiak szkicuje, szkice lekko wygniata, trochę plami kawą, by wyglądały na owoc lat pracy, zanosi do biura Mody przy Wareckiej. Dostaje tę pracę. Jak się okaże – na całe życie.

W tworzącym się wówczas dziale wzorniczym od początku wyróżniał się. A z pewnością Jadwiga Grabowska wyróżniała jego. Zawsze jego projekty były najlepsze, zawsze trochę więcej mógł, jego wreszcie, a nie żadną z koleżanek, zabrała w 1965 roku do Paryża. Pokaz Pierre’a Cardina w siedzibie firmy przy Faubourg Saint-Honoré ma w pamięci do dziś. Z bliska zobaczył znakomite, nowoczesne ubrania – Cardin był wówczas w czołówce rewolucjonistów mody – i parę sławnych osób, w pierwszym rzędzie siedziała Jeanne Moreau.

Był zachwycony, ale jednak uciskała go rola wiecznego asystenta mistrzyni. Po powrocie z Paryża w tajemnicy przed szefową, zrobił z Tulą Popławską – kolekcję karnawałową. Była awantura, ale jak zwykle jemu – wszystko uszło na sucho. Kiedy w 1967 roku Jadwigę Grabowską wysłano na emeryturę, szefową artystyczną Mody została Halina Kłobukowska. Jednak – jak głoszą opowieści – prowodyrem zespołu projektantek był właśnie on. Zastępcą dyrektora ds. artystycznych został w 1979 roku. Wspomina to jako koszmar. „Nagle znalazłem się w świecie narad i posiedzeń. Organizacja planu, otwieranie nowych salonów, zmiany stawek dla krawców, tysiące tego rodzaju tematów. Trwał już kryzys, więc szukano oszczędności. „Po co wam jedwabie, skoro jest kremplina, kobiety przecież kochają kremplinę” – mówili sekretarze i dyrektorzy, a w tym wszystkim pobrzmiewała pretensja, że w ogóle istnieje wzorcownia. „Nigdy nie chodzę na te wasze pokazy, to marnowanie pieniędzy” – przechwalali się”, mówił w jednym z wywiadów.

Jednak ciągle udawało się robić pokazy z fasonem i fasony niemal jak w Paryżu. Niemal, bo kiedy wybuchł stan wojenny, nie było naprawdę nic – ani żurnali, ani materiałów. Wtedy powstała kolekcja z płótna namiotowego. Moda Polska, warto to przypomnieć, odgrywała w PRL rolę wyjątkową. Była instytucją wzorniczą, czyli to kolekcje Mody – po inspiracje projektanci jeździli na pokazy do Paryża – miały być inspiracją dla zakładów odzieżowych, które szyły ubrania na masową skalę. W praktyce wyglądało to różnie, natomiast pokazy Mody były jedną z największych atrakcji ówczesnej Warszawy. A sklepy ze słynną jaskółką projektu Jerzego Treutlera – synonimem luksusu. Nie docierały tam wprawdzie rzeczy z pokazów, bywały jedynie kolekcje handlowe i rzeczy z eksportu. Ale i tak ustawiały się kolejki. Władzom Moda Polska była potrzebna, by móc pokazywać za granicą, że w Polsce żyje się normalnie – jej pokazy cieszyły się wielkim powodzeniem w demoludach.

Jerzy Antkowiak nie był zatem nigdy dyktatorem mody – cały ten skomplikowany system sprawiał, że nie miał szans, by ubierać ulice, ale był rozpoznawalną postacią. Brylował w rozmaitych towarzystwach, pokazywał się w telewizji, w gazetach opowiadał nie tylko o kolekcjach, ale też o tym, co jada na obiad. Zwykle w zamaszystym płaszczu, zawsze w kolorowych szalach. Przyjacielski, ale wymagający. Do modelek mówił po imieniu, ale one do niego na pan. Gdy ich inne prace zaczęły kolidować z próbami pokazu, wyrzucił z pracy trzon zespołu. Bywał chimeryczny. Dzięki jednej z takich chimer dostał służbowe mieszkanie, w którym pomieszkiwał (i dobrze się bawił) aż do upadku Mody Polskiej w 1998 roku.

Czar Mody Polskiej przygasł wraz z transformacją ustrojową w 1989 roku. Przestała być niedostępna i wyjątkowa, co więcej – była polska, a wtedy wszyscy chcieli nosić rzeczy z zagranicy. Poupadały fabryki, z których pochodziły tkaniny, w czasach liberalnej gospodarki państwowe przedsiębiorstwo nie dało rady. Jerzy Antkowiak próbował biznesowej działalności, ale nadawał się do tego jeszcze mniej niż państwowe przedsiębiorstwo.

W 1993 ukazała się książka „Sekrety modnych pań”, którą napisał wraz z Barbarą Żmijewską. W 2002 roku ukazał się film dokumentalny o jego życiu, natomiast w 2016 biografia projektanta – „Antkowiak. Niegrzeczny chłopiec polskiej mody”.

Prowadzi dziś życie pogodnego emeryta. Wciąż bywa na pokazach, od czasu do czasu uświetnia uroczystości, czasem zamyka się w domu w Komorowie, gdzie wciąż mieszka z żoną, z którą przyjechał tu ponad 50 lat temu. Podobno pracuje nad autobiografią.

TEKST Aleksandra Boćkowska
ZDJĘCIE East News