KULTURA

Wisłocka w ciele Boczarskiej. „Sztuka kochania” wchodzi do kin i uwodzi

27.01.2017 Patryk Chilewicz

Wisłocka w ciele Boczarskiej. „Sztuka kochania” wchodzi do kin i uwodzi

Michalina Wisłocka nie była kobietą ani prostą, ani łatwą. Fascynowała, to bez dwóch zdań – zarówno mężczyzn, których uwodziła jej pewność siebie, czytelników, którzy doceniali szczerość i bezpośredniość, jak i inne kobiety, które widziały w niej wzór nowoczesności lub gorszycielkę. Nieważne jak oceniało się jej dokonania – tak czy owak budziła ona wielkie emocje.

Film „Sztuka kochania” również spotkał się z wielkim zainteresowaniem. Cóż, seks w dalszym ciągu sprzedaje, a gdy do tego doda się obiecywaną nagość pięknej przecież Magdaleny Boczarskiej, to dostajemy produkt idealny do promocji. I tak zapewne będzie, film Marii Sadowskiej z pewnością przyciągnie do kina tłumy, lecz to coś więcej niż kilka rozbieranych scen połączonych fabułą. To historia bezkompromisowej walki o prawo do szczęścia, do miłości, do szacunku.

Przeczytaj także: wywiad z Marią Sadowską, reżyserką „Sztuki kochania”

Wisłocka oddała swoje życie walce o to, by seks nie był dla kobiet smutnym małżeńskim obowiązkiem, lecz zbliżeniem, z którego mogą czerpać radość i satysfakcję. To nie było (i niestety wciąż nie jest) dla wszystkich oczywiste. Wisłocką tępili zarówno cenzorzy, jak i purytańscy rodacy, którzy w imię Boga oskarżali ją o bycie rozpustnicą i seksualizowanie Polaków. Brzmi smutno znajomo, prawda?

Magdalena Boczarska, która wcieliła się w główną rolę, niemal wtopiła się w Michalinę Wisłocką. To zasługa rewelacyjnej charakteryzacji (odpowiadał za nią zespół Anety Brzozowskiej), lecz przede wszystkim talentu aktorki. Boczarska dosłownie weszła w rolę, Wisłocka niejako przemówiła jej ustami. Przez całe 120 minut nie było ani sekundy sztuczności czy nienaturalności. Aktorka na te dwie godziny stała się legendarną panią ginekolog.

Na szczególne wyróżnienie zasługuje też rewelacyjny Eryk Lubos, który wcielił się w Jurka, wielką miłość Wisłockiej. Jego niebanalna uroda, wielki talent oraz niezwykle seksowny imidż sprawiły, że oglądało się go z taką samą przyjemnością, jak apetyczne, seksowne i zarazem radosne sceny zbliżeń z filmową Michaliną.

Za cudowne kostiumy z epoki odpowiadał zespół pod kierownictwem Ewy Gronowskiej. Wielki szacunek za bezbłędne oddanie ducha siermiężnych, ale mimo wszystko ciekawych lat PRL oraz klasyczne chusty Wisłockiej.

Film powstał na podstawie książki „Sztuka kochania gorszycielki” autorstwa Violetty Ozminkowskiej. Warto o tym wspomnieć, bo z nieznanych przyczyn część osób ma z tym duży problem. Choć ponoć ma się to poprawić.

Warto też pamiętać, że Wisłocka, mimo swoich niewątpliwych zalet dla seksualnej ekspresji i wolności kobiet, w pewnych kwestiach pozostawała jednak niezbyt równościowa. To ważne, by zrozumieć złożoność zarówno jej postaci, jak i tamtych czasów.


Jestem przekonany, że ten film przez chwilę będzie równie angażujący, jak książka Wisłockiej w czasach, gdy była nowością. Mimo seksu wylewającego się zewsząd wciąż bardzo mało wiemy o swoich ciałach, jak i ciałach naszych partnerów i partnerek. Wiedzy nie dostajemy w szkole, nie dostajemy też z pornografii, gdzie wszystko jest przerysowane i pełne sztuczności. „Sztuka kochania” – zarówno film Marii Sadowskiej, jak i książka Michaliny Wisłockiej – również nie dadzą nam jasnej, nowoczesnej lekcji, lecz są ciekawą lekcją historii emancypacji seksualnej, która nie jest ani jasna, ani prosta, ani – niestety – zakończona.